Odkąd w roku 2000 zaczęliśmy z Twórcą razem chodzić,
chodzimy nieustannie. W liceum przeszliśmy miasto wzdłuż i wszerz, na studiach
każdy bezdeszczowy dzień kończyliśmy spacerem. Na paryskich chodnikach schodziliśmy buty, na lizbońskim bruku stopy, a na tatrzańskich szlakach kolana. Kiedy nosiłam Lenę w brzuchu,
pięciokilometrową przechadzką w trzecim miesiącu o mało nie doprowadziliśmy do
tragedii. Wraz z pojawieniem się dzieciaków częstotliwość naszych pieszych
wycieczek spadła drastycznie. Bo obowiązków więcej, czasu mniej, a wyjście z
nimi to niemal przedsięwzięcie. Bo po 22:00 śpią, a o tej porze w lecie
spacerowało się zawsze najprzyjemniej…
